Sonia, EVS we Francji
Cześć. Mam na imię Sonia i przez 12 miesięcy (2014/2015) byłam wolontariuszką EVS w L’Aigle we Francji (Normandia). Informacje o tym, czym jest Wolontariat Europejski można znaleźć bez żadnego problemu w internecie, ale to tylko teoria. W praktyce okazał się czymś dużo lepszym, niż sobie mogłam wyobrazić.
Bycie wolontariuszem oznacza pracę na rzecz wybranej organizacji pozarządowej. Moja polegała m.in. na prowadzeniu zajęć z dziećmi, nagrywaniu własnych audycji radiowych, utrzymywaniu kontaktów z zagranicznymi partnerami, pomocy w tworzeniu wymiany młodzieży oraz uczestnictwie w organizacji różnych wydarzeń kulturalnych na terenie miasta. Ale nie wszystko naraz! Najpierw dostałam trochę czasu na zaaklimatyzowanie się i z czasem zaczęłam się coraz bardziej angażować. Pierwszą dużą rzeczą jaką zrobiłam sama, było przygotowanie wystawy poświęconej Polsce. Dzięki temu mogłam poopowiadać trochę o swoim kraju, ale też dowiedzieć się więcej o Francji. Specjalnie na tę okazję upiekłam też kilka ciast (mama nawet przysłała mi z Polski masę makową na makowiec!), jednak, mówiąc delikatnie, nie wyszły tak, jak chciałam… Okazało się niestety, że kompletnie nie wiedziałam, jak trzeba się obsługiwać gazowym piekarnikiem… Pomimo tego, Francuzom wszystko smakowało i nawet chcieli, żebym im przetłumaczyła przepisy! Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy: Kurczę, chyba mi się tu będzie podobać!
Początki w nowym miejscu czy w nowym kraju, jak wiadomo, nigdy nie są łatwe, a głowa boli od codziennego słuchania ludzi mówiących w obcym języku. Jest na to nawet specjalne określenie – szok kulturowy. On pojawia się zawsze, gdy przebywa się przez dłuższy czas za granicą. Czasem odczuwa się go mocniej, czasem słabiej, ale zawsze trzeba być na niego przygotowanym, bo gdy się przetrwa parę trudnych chwil na początku, to później może już być tylko lepiej. Wiem, co mówię! Tych chwil w moim przypadku rzeczywiście kilka było, chociaż teraz, gdy o tym pomyślę, to chce mi się tylko śmiać. Pamiętam na przykład, że przez bardzo długi czas nie mogłam zrozumieć, że na pytanie „Ca va?” (Co tam?) nie można odpowiadać „och miałam ciężki dzień”… Myślałam wtedy: To po co mnie pytają skoro ich to nie interesuje?!
Starałam się jednak nie skupiać na rzeczach, które mnie irytowały, tylko zawsze szukałam ciekawostek, zadawałam mnóstwo pytań i zmuszałam Francuzów do myślenia (haha!). Dowiedziałam się m.in., że we francuskiej wersji filmu Rrrrr (to jeden z tych filmów, którego dialogi są wielokrotnie cytowane u mnie w domu) wszyscy bohaterowie mają na imię Pierre, a nie Adam i Ewa; po francusku nie „wystawia się kogoś do wiatru” tylko „stawia komuś królika” (tłumaczenie bezpośrednie tego wyrażenia nie jest idealne, ale najbardziej chciałam podkreślić tego królika) oraz, że gdy na stole zostaje więcej jedzenia niż jest miejsca w żołądku, trzeba wypić kieliszek Calvadosu i już można jeść dalej!
Tak, wolontariat europejski to praca i poznawanie nowej kultury, ale jest jeszcze coś. Podróże! Oczywiście niesamotne! Na początku i w połowie wolontariatu, trzeba wziąć udział w szkoleniu razem z innymi wolontariuszami przebywającymi w danym kraju. Dzięki temu, chętnych do wspólnych wycieczek nie brakuje! Ja miałam też to szczęście, że w mojej organizacji była również inna wolontariuszka – Lili z Rosji, dlatego towarzystwa nie musiałam szukać daleko. Zobaczyłam największy w Europie jarmark świąteczny w Strasbourgu, spędziłam Sylwestra w słonecznej Barcelonie, oglądałam na żywo mecze Ligi Mistrzów siatkarzy w Berlinie, przeszłam cały Londyn na piechotę, dowiedziałam się, jak przydatny jest couchsurfing dzięki niesamowitym ludziom z Bordeaux, La Rochelle, Nantes, Brest czy Rennes… Żałuję tylko, że pomimo tego, że byłam w Paryżu wiele razy, to nigdy nie miałam okazji zobaczyć wszystkiego. Cóż, mam teraz pretekst, żeby tam wrócić 😉
Wracając do pracy, wszystko to, czego się nauczyłam mogę teraz spokojnie wpisać do swojego CV w części „doświadczenie”. Kończąc liceum niestety nie byłam w stanie tam wpisać zbyt wiele… Przykład: Praca z dziećmi – tak, już to robiłam! Praca w radiu – tak, już wiem, jak to robić! Projekty międzynarodowe – bułka z masłem! Organizacja eventów – było! Na potwierdzenie tego wszystkiego dostałam certyfikat – Youthpass, który zawsze już dołączam do wszelkich aplikacji, bo a nuż kogoś to zainteresuje i dzięki temu wyróżnię się z tłumu. Poza tym, zauważyłam, że w chwili podjęcia decyzji o wyjeździe, włączyłam do swojego życia coś, co już chyba zostanie ze mną na zawsze. To, co przeżyłam bardzo mnie zmieniło, na lepsze. Wróciłam do Polski naładowana pozytywną energią i z myślą, że mogę wszystko i poradzę sobie wszędzie! Po powrocie zorientowałam się też, że tęsknię za życiem wolontariusza, więc zaczęłam się angażować w pracę organizacji w Polsce. Teraz mogę ten świat poznać od innej strony. To dopiero początek i już nie mogę się doczekać, co będzie dalej. Zawsze powtarzam moim znajomym: Kto to wie, gdzie wyląduję, wiem tylko, że będzie dobrze 😉